Spytkowice to oczywiście żar i skwar. Nie wiem jak się udało organizatorom zrobić trasę, że cały czas się podjeżdżało.
W skrócie – wróciliśmy troche na tarczy. Ola czwarta – widać że konkurencja nie śpi i nam z deka ucieka 🙂 – ale spoko to się wytnie mam nadzieję w niedalekiej przyszłości. Olucha trochę na metę wjechała poobijana. Na szybko licząc ran tartych około 10 + pokiereszowana kierownica. Chyba nieźle nią pozamiatało.
Konrad chyba 9 – oczywiście kłopoty ze sprzętem (już nie mam sił do tego roweru).
No i ja 🙂 – ech szkoda gadać 🙂 – ale tak ze 30 kg pasuje zejść 🙂