VIII Seria Pucharu Polski – Sławno

mmmmm

   W sporcie jak to w życiu bywa, raz na wozie raz pod wozem. Nie zawsze jest pięknie i słodko – drugi dzień śmigania w Sławnie kończymy na tarczy w całym komplecie :-).

    Jestem święcie przekonany, że powinniśmy pchać nasze dzieciaki do przeróżnej rywalizacji sportowej. Czekające je życie to czasem sinusoida sukcesów i porażek, a nic tak do tego nie przygotuje nasze pociechy jak niespodzianki czyhające  w czasie zawodów. Sport to doskonały sposób na hartowanie młodego człowieka. Nie chuchajmy na nie jak na bombki świąteczne, niech walczą, niech się cieszą i niech czasem płaczą … ale koniec chrzanienia 🙂  …. po kolei  … było tak :

   Podbudowani mikołajkowym ściganiem optymistycznie patrzyliśmy na drugi dzień ścigania w Sławnie. Humory dopisywały, zmęczenia wielkiego nie było, mega pogoda … cóż złego mogło by się stać.

   Ola do zawodów przygotowana była jak należy, rower odpicowany, trasa rozeznana, rozgrzewka wykonana podręcznikowo. Plan był prosty – ostry start, aby na ścieżkach nie ugrząźć w korku a potem  mocno robić swoje i będzie dobrze. Cześć pierwsza została zrealizowana jak należy. Start super, widać że noga podaje  – jak zjeżdżała ze ślimaka byłem spokojny – będzie dobrze :-). I podziało się !!! – najpierw gleba na piaseczku, a potem ugrzęzła na cacy w bagnie. Dziewczyny powyprzedzały zaliczającą kąpiele błotne Oluchę i było posprzątane. Mimo walki do końca (a po przebiegu z pulsometru widzę iż walka była masakryczna) nie było szans odrobić strat i doturlała się Olucha na czwartym miejscu. Ale nie narzekajmy  – jak się mówi „to się wytnie” – tylko prania strasznie dużo 🙁

   Po przygodach Oli przyszła kolej na chłopaków. Konrad już chyba po 300 metrach od startu łapie gumę i czeka go bieg do boxu. A do boksu daleko więc trochę to trwało. W zasadzie każdy normalny wycofał by się z wyćigu, lecz Konrad podjął rękawicę i walczył do końca. Przynajmniej dobry trening zaliczy. Po wymianie roweru jechał swoje i mimo, iż wyprzedzili go wszyscy z nawiązką podczas tego biegu ….  ostatni nie był :-). Jedynie kolana poobijane ,gdyż nasza rezerwówka nie do końca sprawna była hehe 🙂

   I największy pechowiec dzisiejszego dnia –  Dominik – ten dopiero miał jazdę. Walczył dzielnie, lecz na ostatnim kółku najpierw zalicza za przeszkodą wywrotkę. Koleś za nim wpada na niego i zapodaje mu zębatkę w kolano. Rana niby niewielka, ale wrednie głęboka. Na tym nie koniec  – na następnej hopie nie trafia dupskiem w siodełko i serwuje sobie przypalanie zadka. Ino dymy poszły. To dopiero musiało boleć !! – i to jeszcze nie koniec – serwuje sobie również skręcenie kostki jakby było mało cielesnych uciech. Miejmy tylko nadzieję że na tym się skończy i za kilka dni będzie jak „Młody Bóg”.

   Przynajmniej mandatu w drodze powrotnej nie zapłaciliśmy.

   No jest ciekawie 🙂 – liżemy rany …. do następnych przełajów 🙂

Ola_001

Ola_002konrad_001

konrad_002

dominik_001 dominik_002dominik_003

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *